W palącej potrzebie cienia wymyśliłam sobie altankę. Znaleźliśmy nawet projekt i wykonawcę, ale wykonawca nie bardzo się palił do przygotowania kosztorysu, rzucając jakieś niepokojące uwagi finansowe, więc w ramach desperacji namówiłam Pitera na postawienie czterech słupków z pergolą i przykrycie tego choćby ogrodniczą siatką cieniującą. Ja po prostu nie mogę siedzieć pod słońcem na gołym polu.
Wizyta w OBI (a nawet nie w OBI tylko przed i obejrzenie zewnętrznej ekspozycji) zmieniła nasze preferencje i ostatecznie zdecydowaliśmy się na gotowe, drewniane gazebo.
W podejrzanie ekspresowym czasie mój mąż podjął decyzję odnośnie zakupu, złożył zamówienie, zorganizował pomoc w postaci swojego brata i akumulatorowej wkrętarki oraz znalazł transport. Bo tę altankę (w częściach) trzeba było jakoś przewieźć z Lublina na Ziemię Przodków.
W ciągu niecałego tygodnia, od mojej niedzielnej wizji oazy na polu chwastów, sprowadzana z Rzeszowa altanka znalazła na miejscu. Trzeba było tylko ją zmontować…
Pominę wykoszone wraz z chwastami przez sąsiada moje krzewy… Bo to, co się działo przez następnych kilka godzin, całkowicie wytrąca mi rozwodowe groźby z rąk. Jeśli ktoś myśli, że postawienie gotowej konstrukcji to łatwizna – zapewniam: myli się. I to bardzo.
Samo poziomowanie zajęło ze dwie godziny, a przecież trzeba jeszcze było wywiercić otwory, dopasować elementy, uporać się z nieustannie skręcającymi w trakcje wbijania kotwami… Kuba chętnie pomagał, więc BB dla równowagi czuł się osobiście znieważony jakimikolwiek prośbami o wsparcie. Z wielką łaską pośpieszył przyszedł udzielił pomocy w trzymaniu belki, kiedy zabrakło drugiej drabinki, ale chwilami nie pomagała nawet groźba, że nie odziedziczy po nas posiadłości ( 😀 ), tylko zapiszemy ją na potrzeby jakiejś Misji.
Nadszedł wieczór, więc musieliśmy przerwać prace, zwłaszcza że mieliśmy Jakuba imieniny i imieninową kolację w planach.

Wróciliśmy tydzień później, żeby dokończyć dzieła. Pogoda nam sprzyjała, ale i tak prace nad postawieniem kolejnych słupków i konstrukcji dachu zajęły kilka godzin (!!!).

Altanka/Gazebo stoi. Wygląda nieco absurdalnie na pustym polu. Ale uruchomcie wyobraźnię. Coś widzicie?
Bo ja widzę róże, hortensje, jakiegoś jałowca… Kremowe zasłony i wygodne kanapy z poduszkami.
Może być?
© 2020, Jo.. All rights reserved.
Ja tam widzę żaby:-)
Ale tak bez fontanny?!?!
Za trzy lata widzę żaby…:-)
Muszę pogonić Pitera